Słowiańska Prowizorka

Rząd z wielkim rozmachem przyjął pakiet pomocowy dla gospodarki, zwany umownie tarczą antykryzysową. Ma ona już za sobą kilka iteracji. Numery wersji a nawet ekstra dodatki w postaci wątpliwej jakości przepisów prawa karnego. O ile sama konieczność intensywnego wsparcia gospodarki nie budzi wątpliwości, to sposób wykonania to Mrożek z lekką domieszką Barei i Chęcińskiego. Człowiek może sobie z tego kpić, ale tylko do momentu kiedy sam nie musi przez to przejść.

Kiedy kilka lat temu zakładałem swoją własną firmę, jak małe dziecko cieszyłem się z tego, że mogę to zrobić w Internecie. „Prawdziwa transformacja cyfrowa” – myślałem wtedy. Kreator wniosku CEIDG był wprawdzie kulawy a profil zaufany czasami działał a czasami nie, to firmę założyć się udało. Sukces. Czapki z głów. Idzie ku dobremu. 

Nastały jednak ciężkie czasy. Koronakryzys rozpanoszył się na dobre. Łatwo nie jest. Państwowa kasa też może się przydać. Ale jak ją dostać? Naiwnością byłoby twierdzić, że przez Internet da się to załatwić. Teraz – w zasadzie jest to możliwe – parę dni temu nie było szans. Pełny analog. Papier, pieczątki i stemple kancelaryjne. Kryzys dotknął wszystko. Rządowe narzędzia informatyczne również, choć raczej jest to paraliż mentalny. Jego symbolem będzie już na zawsze absurdalny proces składania wniosku o bezzwrotną pożyczkę z Urzędu Pracy. Pomijając fakt, że „bezzwrotna pożyczka” to oksymoron, to żeby  o nią zawnioskować, trzeba było zgrać na dysk komputera treść umowy wraz załącznikami. Po co? Żeby za chwilę wgrać ją na serwer z powrotem w niezmienionej formie. Skoro trzeba było zgrać, to pewnie trzeba tam coś wypełnić. Parafować. Podpisać. Nie! Trzeba było przeczytać. W jakim celu jednak zgrywać a następnie wrzucać z powrotem? W trakcie nie można było wyświetlić tekstu, nawet z opcją wydruku? Nie! Strona składania wniosku była prostym formularzem z szyfrowaniem. Kroki… to już aplikacja. Pewnie przetarg trzeba by na nią ogłosić a tarcza potrzebna jest na wczoraj. Skoro jednak można było kupić bez przetargu luksusowe samoloty dla rządu produkcji Boeinga, to jakiś software house zrobiłby ją pewnie w dwa dni. No cóż, trudno. Wiele biur rachunkowych, idąc logicznym skądinąd torem, drukowało, wypełniało i podpisywało formularze. Kombinowały, jak tu zmniejszyć wielkość pliku do symbolicznego 1 MB. Może archiwizują to na dyskietkach? Rezultat? Wniosek odrzucony. Nic nie podpisywać (poza pełnomocnictwem). Wniosek zaakceptowany. Wypłata była nawet dość szybko. Gdzie sens, gdzie logika. Odpowiedź może być tylko jedna. Nie ma sensu kupować kredensu. 

Wyjaśnienie jednak istnieje. Kilka lat temu zdarzyło mi się pracować szkoleniowo dla ZUS-u. Mało która instytucja w kraju zatrudnia inżynierów tak wysokiej klasy. Szybkie stworzenie i przetestowanie rozwiązań on-line dla aktualnych potrzeb nie jest dla nich problemem. Mogłoby to nawet być przyjazne dla użytkownika. Widziałem kilka próbek takiego oprogramowania. „Panowie, to dlaczego tego niema?” – pytałem. „Odpowiedzi proszę szukać na Wiejskiej” – mówili. Zakład realizuje decyzje władz, rozporządzenia i ustawy. Sami możemy proponować, politycy jednak niechętnie wdrażają oddolne inicjatywy. Nie jest to przecież ich własny pomysł, a cudzym sukcesem w dobie mediów społecznościowych ciężko jest się chwalić. Za duże ryzyko. Tak dzieje się w każdej państwowej instytucji, w mniejszym czy większym stopniu. Rządzi więc prowizorka. Trawestując Andrzeja Stasiuka, w zasadzie permanentna słowiańska prowizorka. Jakoś to działa. Przecież musi. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *