Mój inteligentny dom by Google

Minęły trzy miesiące od owego wspaniałego dnia, w którym w drodze kupna nabyłem inteligentny głośnik od Google’a (wersja standardowa). Troche z nim „obcowałem”, mam więc pewne doświadczenia, którymi chciałbym się dzisiaj podzielić. W odróżnieniu od wielu recenzentów, nie będę jednak skupiał się na aspektach technicznych, kolorystyce  ale na zmianie stylu życia. Tak, doszło do jej zmiany. Mało tego jest to zmiana, która postępuje. 

Na początek jednak chciałbym odwołać się do pewnego „small talku”, jaki odbyłem w sklepie największego konkurenta koncernu wyszukiwarkowego czyli Apple. Poszedłem tam obejrzeć sobie najnowsze Macbooki Pro. Moim celem było organoleptyczne badanie, aby przekonać się, czy nowa klawiatura rzeczywiście jest „inna”. Sam używam takiej maszyny w wersji z 2017 roku i odczułem już wady mechanizmu motylkowego drugiej generacji.  Pobieżna kontrola nie wykazała żadnych szczególnych zmian :(. „Macanie” komputera zwróciło jednak uwagę sprzedawcy, który jął zachwalać zalety nowej edycji supernotebooków z Cupertino. Postanowiłem poudawać zainteresowanego. Rozmowa trochę mnie zszokowała i uświadomiła mi coś, co dla speców od PR-u jest oczywiste. Obserwatorzy działań koncernu kierowanego przez Tima Cooka uznają to wręcz za prawdę objawioną. Komputery od Apple’a kupujemy dlatego, że są piękne. Mają cudowny design. Ewangelista Apple, ubrany w niebieski t-shirt, przekonywał mnie, że powinienem nabyć urządzenie bo się wyróżnię. No tak. Poprawi się mój osobisty life style, bo będę miał ładną rzecz. – A procesor? RAM? Retina? – zapytałem. – Wie Pan, większość klientów kupuje ten sprzęt dla loga. Fakt. Najprawdziwsza prawda. Wydają majątek na to, aby poprawić sobie samopoczucie. Ich problem. Ja używam tego sprzętu dla systemu operacyjnego. Jeśli mógłbym nie przepłacić, pewnie bym to zrobił ponieważ zwracam uwagę na użytkowe właściwości maszyny. Nie chodzę z nią po warszawskich kawiarniach, nie obracam się w wyższych sferach. „Lans” to nie moja bajka. MacOS w odróżnieniu od Windowsa znacznie podniósł jakość mojego życia i sporo ułatwił. Dokładnie tego samego oczekuję więc od każdego egzemplarza elektroniki użytkowej. Takie wymagania postawiłem inteligentnemu głośnikowi, jaki sprzedał mi Google.  – A wygląd? O nie! To nie argument. Absolutnie nie pasuje do posiadanych przeze mnie mebli. I jeszcze ten kabel… Nie jest ładny. Wygląda jak wielka, lekko roztopiona świeczka lub kubek latte. Jestem facetem, wygląd jest mi obojętny. Nie kupiłem tego sprzętu dla wyglądu. Pomyślałem tylko, że stanie się to, co niegdyś spowodował mój pierwszy Macbook – mydelniczka i system 10.6 Snow Leopard, że znowu wykładniczo i rzeczywiście poprawi się jakość mojego życia. Owszem, udało Wam się. Jak spowodujecie, że głośnik przemówi po polsku, będę już całkiem szczęśliwy. 

Zmiany

Wygląd się nie liczy, zatem dlaczego Google Home pojawił się w moim salonie? Dla asystenta. Prasa postraszyła, że ów mityczny asystent Googl’e pojawi się nad Wisłą i przemówi ludzkim, krajowym głosem. Trzeba się przygotować. Pogadać z tym angielskim. Oswoić się.  Czule rzec do niego „Hej, Google”. Poprzemawiałem przez jedno popołudnie i trochę się zirytowałem. Nijak nie udało się zmusić telewizora Samsung do współpracy z Google Home. Nie udało mi się włączyć Netflixa komendą głosową. Z głośnikiem bez problemu wspópracują wyłącznie te telewizory, które mają zaimplementowane funkcjonalności Chromecasta. Te z Androidem na pokładzie, – zadziałają! Ja niestety musiałem dokupić go sobie  (dobrze, że nie kosztuje tyle, co Apple TV). Czary mary…. i mogę odpalić film mówiąc do „świeczki”. Włączyć / wyłączyć telewizor czy wybrać sobie jakiś serwis VOD w telefonie i oglądać na dużym ekranie.

Nie minęły jednak dwa dni, kiedy postanowiłem  skorzystać z kolejnych możliwości Google Home. Zapragnąłem mieć sterowaną głosem żarówkę. Tylko jaką wybrać? Systemy inteligentnego oświetlenia to temat na oddzielny tekst. W sklepie Xiaomi zobaczyłem niewielką lampę. MI Bedside Lamp. 16 milionów kolorów. – Coś dla mnie? – pomyślałem. Zapytałem obsługę czy wspópracuje ona z ekosystemem od Google’a. – No może…. trochę współpracuje… nie wszystko pewnie działa…. – powiedzieli. Dobra, zwyczajnie nie wiecie.  Wujek Google pewnie wie… Do końca też nie wiedział. Ciocia YouTube miała znacznie więcej informacji. Skoro zwykłe żarówki Xiaomi (niedostępne oficjalnie w Polsce) działają i da się nimi sterować poprzez Asystenta, to tak samo będzie z lampką nocną. – No risk, no fun. Zdecydowałem. Najwyżej zwrócę. Skutkiem ubocznym będzie tylko to, że oprócz Larrego Page’a i Siergieja Brina, również komuniści z Pekinu będą wiedzieć, o której godzinie zapaliłem światło i której je zgasiłem. Urządzenie od Xiaomi bez problemu współpracuje z Asystentem. Daje się włączyć, wyłączyć, można zmieniać głosowo kolory i natężenie światła. Bardzo wygodne. Zdałem sobie  sprawę, że przyszłość należy do takich urządzeń. Nie ma w zasadzie ograniczeń, czym można sterować w ten sposób.  To jednak nie jest kluczowa zmiana, jaka następiła w moim życiu.

Śmieci w mózgu

Najważniejsze są „drobne” informacje, jakie potrzebne są nam każdego dnia. Pogoda, dane o korkach, kalendarz spotkań, kursy walut itp. Można o to zapytać. Dzięki głośnikowi odkryłem nowe połączenia komunikacją miejską w Warszawie. Wprawdzie działa to jeszcze kulawo (bo trzeba mówić po angielsku) to jednak dzięki Asystentowi znalazłem nowe, szybsze trasy. Bez telefonu. Bez sięgania do Map. Bez absorbowania naszej uwagi. W między czasie można pakować plecak, szykować kanapkę. Popijać kawusię. Głośnik przekaże nam bierzące informacje o otoczeniu. Poda najnowsze wiadomości, uporządkowane tematycznie czy zacznie odtwarzać audiobooka lub ulubioną playlistę Spotify. Fajne. Przyzwyczaiłem się. Zacząłem pytać głośnik o różne dziwne rzeczy. Dzięki temu dowiedziałem się o istnieniu kilku interesujących knajp w okolicy (pewnie byłoby ich więcej, gdyby przedsiębiorcy wprowadzali swoje wizytówki do usług Gogle’a). Zupełnie przypadkiem trafiłem też na usługę dotyczącą wyszukiwania połączeń lotniczych (kiedyś gdzieś o niej czytałem, ale nigdy nie skorzystałem). Wystarczyło wskazać cel, datę. Asysten podał cenę w złotówkach i zapytał się czy ma śledzić ich zmiany. Śledził. Przysyłął maile. Dzięki niemu dowiedziałem się, że w te wakacje dość tanio można było polecieć do Rzymu. 

Co dalej? Czekam na polską wersję i integrację z naszymi rodzimymi dostawcami. Pewnie pizze czy sushi będzie można zamówić. W PKP niewierzę. Gdyby dało się kupić bilet kolejowy za pomocą Asystenta byłby to prawdziwy cud. PKP samo ze sobą nie potrafi współpracować, nie wydaje się więc możliwe aby dopasowało się do interfejsów Gogle’a. 

Szpieg w kolorze latte

Pozostaje tylko jeden problem… Google sporo o nas wie. Głośnik jest permanentnie wpięty do sieci. Cóż, to skutek uboczny tej technologii. Nie ma jednak przed nią odwrotu bo jest ona zwyczajnie zbyt wygodna.  Odciąża ona nasze mózgi, luzując te zasoby, które zajęte były do tej pory mnóstwem mało użytecznych informacji np. o rozkładach jazdy autobusów. Codzienny, poranny stres znacznie spadł bo głośnik sam wygoni nas z domu do pracy. Od kiedy go mam, rzadziej sięgam po telefon. A to chyba dobrze…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *